Powrót do ultra

 07.06.2021

 

Powrót do ULTRA

 

Jak każdy , no może prawie każdy sportowiec trochę stęskniony biegów czy zawodów przyszło na realizację planu z poprzedniego roku. I może nie byłoby w tym nic dziwnego ale jednak rok bez startów ‘ swoje’ zrobił. Co mam na myśli? Ogólnie jak wszystko się rozjechało. Po przerwie w regularnych ciężkich treningach czy startach, przejściu choroby – covid – oraz zaszczepieniu człowiek powątpiewa już w sprawność – z przed..

 

Złożyło się na bieg ultra zwany RZEŹNIKIEM – dość znany i popularny w kręgu biegaczy i chyba nie tylko. Przewa covidowa wszystkim dała się we znaki , również organizatorom – ale o tym później.






 

Przyszło się zmierzyć z dystansem 107 km i około 5800m przewyższenia ( organizator podał 5030 ). Plan był tak przygotowany że w porównaniu z biegami z przed lat liczyłem na około 15 h .. przeliczyłem się. Ale na szczęścnie nie mam mega doła z tego powodu, ponieważ po biegu czułem się jak .. po swoim pierwszym ciężkim ultra.. ( 80 km na biegu Wawrzyńca ).

 

Start był o 19 więc wiadomo że już sama godzina wywołuje lekkie dreszcze.. Po sprawdzaniu pogody zapowiadało się w miarę ok, bez deszczu.. jednak w tym roku ( i w porzednim ) formuła biegu się zmieniła. Ludziki startowali regularnie przez 6 dni z rzędu. Grupy były o różnej liczebności ale i pogoda była różna, co powodowało bardzo urozmaicone warunki na trasie. Czy to dobrze? Chyba nie – zawiwa bardzo dużą loterią. Na szczęście ja osobiście zmagam się ze sobą samym – a jeśli coś wyjdzie to jestem podwójnie zadowolony.

 

No i poszli… o tej 19.. nasza grupa – bardzo mała , bo tylko 15 biegaczy. W głowie myśl – czy będę miał kogo gonić. Ale już na pierwszym podejściu wysunąłem się w górę pierwszy. Dobrze i niedobrze. Tempo zakładałem swoje, nie oglądałem się. Pierwszy zbieg – jeszcze widno – techniczny ale nie bardzo stromy, podczas gdy wybiegłem z lasu.. woda.. rzeka bez mostu. Wiem wiem, są takie numery na biegach ale k..wa .. na 7 – mym kilometrze. Wniosek jeden.. obtarcia murowane. Kolejna góra – monotonna ale nie do zdobycia. Podczas gdy zbieg z niej przekształcił się w regularną bitwę błotną.. błoto czy ja.. ja czy błoto.. nie dałem się.. dookoła, przez las, inną drogą .. dookoła.. i znowu błoto. Ale nie takie tam do kostek.. rozjechana droga przez traktor z błotem do osi. Czyli dla nas do kolana albo i lepiej. Nie grzebałem się w tym błocie. Wiedziałem że trochę czasu przez to straciłem ale ja biegłem po frajdę.. zarżnąć się ale z odrobiną frajdy.

 

Na szczęście błoto się skończyło nim zaczął się prawdziwy mrok

 

Po tym rewelacyjnie załamującym odcinku kilka km po zwykłym szuterku – ot taka odmiana – i po torach. Brakowało mi tylko kółek bo stukałem jak lokomotywa jakaś szybka .. tup, tup, tup… bleeeeee…

 

29 km punkt odżywczy… ognisko i kolesie z żarciem. Częstują mnie herbatą , dają wodę i po chwili mówią – wiesz , my tu za suport dla tego gościa co ma 1000 km w nogach , a Twój punkt jest o tam – choć zobacz.. no tego historia jeszcze nie pisała.. same baniaki z wodą.. i to wszystko. Kpina? Czy Polska oszczędność? To Covid ściął wszystkich wolontariuszy? Jest aż tak źle? Ja nawet nie że narzekam ale nawet w kwestii bezpieczeństwa. To naprawdę co zobaczyłem mnie zatkało. Po biegach w alpach, na wyspach czy w Andorze to byłem w szoku jak można potraktować biegaczy.

 

Z tego punktu wyruszyłem do Cisnej w ciemną odchłań lasu sam – jakieś 12 km mi zostało – ok. Ha.. wcale nie ok bo coś z latarką nie tak i ustawiła się w tryb eco, co znaczy – biegniesz ze świeczką na czole. A co tam – fajnie.. nie wcale nie fajnie bo na zbiegach nie mogłem nabrać prędkości. Cisna.. 40 km

 

Tu fakt – dali coś jeść i pić, lekki przepak, zmiana skarpet i fru.. następna pętla. Pomijając fakt wspinania się po raz drugi na masyw Jasła wiedziałem że kolejnym przeciwieństwem będzie temperatura. Po wejściu na Jasło i zbiegu w dół – ale tym razem dość ostro – co dało w palnik kolankom i czworogłowym czekałem już na kolejny punkt z wodą. Zrobiło się jasno.. ale i zimno. Jak cholera. Na punkcie .. uuuu … organizator poszalał – zostawił termos z wodą ( pusty oczywiście), i zupkę – zimną – ale jak chcesz to se odpal palnik i podgrzejesz.. no pośmiałem się z tego trochę.. najgorsze że tak zimno mi już było że zacząłem się telepać. Nie ma to tamto – czas ruszyć bo zimno to źle , bo tracisz energię. Wejście na górę z powrotem się dłużyło.. gdy już dotarłem nagle bum – coś pod kolanem zaczęło boleć, ale co? Skurcz – no nie – minerały ok, sole ok, żarcie ok, bieg.. jest ok. Nagle znowu – bum szpila pod kolanem. Potem już to przerodziło się w regularny ból. Taki tępy, ale do wytrzymania. Nie nasila się - więc spoko. Dam radę przecież. A termometr na szczycie pokazał 5 st.. czyli tam na dole było 2-3 stopnie. Wiedziałem że trzeba wejść na Jasło i w dół do Cisnej. 

Tym razem już trudniej się zbiegało i pękł pęcherz… ajajajajaj.. szczypanie.. kurewskie..

 

80 km.. jeszcze tylko 27 km.. dam radę , po wspinaczce po raz kolejny na masyw Jasła nikt mnie nie dogonił , więc wiedziałem że została mi kolejna pętla w samotności. Tym razem odcinek zbiegu to ten sam co w pierwszej pętli wprost w tą wodę co poprzednio i w górę. Tym razem zbieg nie do błota a z powrotem pod masyw Jasła. Ostatnie podejście. Strasznie się dłużyłooo .. jak dotarłem do ścieżki pomiędzy jagodami myślałem że to się nie skończy.. gdzie to Jasło. To chyba szczyt na który długo nie wejdę przez lata.. i jest.. odpoczynek chwilę i ostatni zbieg. 

 

Tego dnia z tej grupy byłem pierwszy z czasem 18 h 31 min.. plan był trochę inny, ale ogólnie jestem zadowolony.

 

Bieg Rzeźnika to był faktycznie bieg rzeźnika. Pod wieloma względami. Biegając w kilku bardzo trudnych biegach uważam ten z jeden z technicznie trudniejszych z racji błota czy niespodziewane przejście przez rzekę 2 razy. Ci co biegali przed opadami lub po mnie mieli łatwiej, ci co dzień / dwa przede mną trudniej. Ja lubię wyzwania i większość moich biegów biegałem jeden raz – co znaczy że nie wiem co jest za kolejnym zakrętem. Tylko jeden bieg biegłem 2 razy ( za 2-gim razem miałem czas lepszy o 3 h 40 min. ) Dlatego lokalesi czy Ci co kilka razy startują z pewnością mają łatwiej – odnosi się to do wszystkich biegów.


3 lata temu brałem udział w rzeźniku sky – obecnie uważam że z perspektywy lat taki fajny bieg zalicza równię pochyłą w dół. Żle zostały przeliczone przewyższenia ( kilka osób mówiło o 5800 a nie 5030), trasa ułożona przez wodę czy masę błota - a chyba nie wszystkim chodzi o brodzenie w błocie - to nie jest ranmagrdon czy bieg na orientację. Bardzo słabe punkty kontrolne. Plus - oznaczenie trasy.

Ostatecznie daję ledwo 3.. w skali do 5.

 

Szkoda – bo Bieszczady mogą być urokliwe i zachęcające dla niektórych

 

Teraz czas na regenerację. Jak się uda – kolejny bieg już za granicą.



Komentarze

  1. Podziw żes się zdecydował i za chart ducha że nie poddałeś się na przeciwnościach. W ogóle nie rozumiem tego wariactwa biegania ale podziwiam 😄✌️💪👍BRAWO👍💪✌️😄

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz zrób IRONMANA!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna relacja i oczywiście brawo za walkę do końca bo wiem w jakich warunkach biegłeś 💪🏃🏻‍♂️⛰🐗

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Do biegów ultra ( po górach ) NIE trzeba ‘biegać’

100 mil to jednak spory dystans..jak to było w Słowenii

Silne nogi.. silna głowa.. jak minęło kolejne wyzwanie w Słowenii