Silne nogi.. silna głowa.. jak minęło kolejne wyzwanie w Słowenii

 01.05.2024

 

Silne nogi.. silna głowa.. jak minęło kolejne wyzwanie w Słowenii - Ultra Trail Vipava Valley




Kiedy byłem w tym kraju ostatnio ( we wrześniu 2023 ), to przed biegiem zbierałem ulotki z różnych innych reklamowanych imprez. Ponieważ Słowenia  bardzo mi się spodobała, postanowiłem jeszcze raz tam przyjechać.

Tym razem padło na część południową, w okolicę doliny Vipavy. Impreza nazywa się Ultra Trail Vipava Valley. I dosłownie tak jest – wszystkie biegi odbywają się w dolinie i na okolicznych wzniesieniach , a najdłuższe ( 110 i 160 km ) obiegasz dolinę dookoła poznając jej różne zakątki i urokliwe miejsca. Tym razem wybrałem dystans 110 km.

Sam dystans to mnie nie przerażał w ogóle, ani liczbą przewyższeń ( 5000), ani ukształtowaniem teremu czy długością.  Niestety, dokładnie 18 dni przed startem doznałem pechowej kontuzji zginaczy kolana ( naderwanie). Brzmi groźnie. Tak. Sam już mentalnie zrezygnowałem z biegu ale na szczęście wiedza oraz zasoby pozwoliły mi na wyleczenie doległiwości ( może nie do końca, ale na tyle żeby stanąć do rywalizacji) . A jak to zrobiłem – opiszę niebawem , ponieważ w tzw ‘normalnych’ warunkach nie byłoby to możliwe, żeby tak szybko się „stanąć na nogi”.



Pakiet odebrany, plecak spakowany, nogi oklejone, brzuch najedzony…22.00 piątek 26.04.2024 – Adjovscina. Troszkę ludzi było ale nie wiedziałem jak dużo. Nie jest to jakaś ogromna impreza ale takie właśnie lubię, bez przepychu, bez tłumu i przereklamowania…Nastawione na prawdziwych fanów biegania i gór a  nie -nakręcaczy rolek na insta..

22.30 – start. Początkowo po płaskim – chyba ze 3 km. Czego nie lubię – ale dzięki temu grupa trochę się zawsze rozciągnie zanim będzie jakaś góra. Już przed biegiem wiedziałem, że dla mnie wyzwaniem będzie odpowiednie ubranie – zwłaszcza że w górach zapowiadali temperaturę ujemną i śnieg!!! Tak, śnieg. Choć to koniec kwietnia i południe Europy.Polskie przysłowienie o kwietniu, co przeplata wiecznie żywe!

Tu jednak na pierwszym podejściu zrobiło mi się tak gorąco że postanowiłem zdjąć długie spodnie ( ponieważ one były wyposażeniem obowiązkowym)i  zrobiło się komfortowo. Teren nie odbiegał niczym od naszych Beskidów. Trochę asfaltu, szuter, jakaś ścieżka z kamieniami. W sumie nic zaskakującego. Podziwiałem po ciemku winnice, które są po prostu wszędzie. Na 2-gim punkcie stał sobie chłopek z osługi i kazał zakładać długie spodnie. Ja mówię że mi gorąco – On nie zastanawiając się długo – wolisz gorąco czy dyskfalifikację? Proste. No i założyłem spodnie z powrotem..Podejście było z 160 m npm na 1230 mnpm. Niezła wspinaczka..

I wtedy zrozumiałem dlaczego tak pilnowali tego stroju. Po przekroczeniu pewnej wysokości i wyjściu z lasu nie tylko zaczęła się mgła, ale i śnieg pod nogami. Temperatura spadła tak gwałtownie, że byłem naprawdę w szoku. Nie było widać znaczków – choć trasa była bardzo dobrze oznakowana. Widoczność kilka metrów. Właściwie poruszałem się wg wskazań zegarka bo tylko widać było gdzieś przede mną biegacza i gdzieś za mną.. Koniec wspinaczki. Punkt osłonięty -na szczcycie -od wiatru a w nim stały nawet takie nagrzewnice na gaz! Rewelacja.Bardzo się przydały.


Zbieg do Vipavy jednak był już mocno wymagający, zwłaszcza że trasa w śniegu z błotem. Ups.. gleba. Na dupę wprawdzie ale mocno. Dobrze że skał tam nie było. Ręce całe i nogi też. Poleciało kilka przekleństw, wstałem i dalej w dół..Byle mgła się skończyła, byle śnieg się skończył.. i w końcu się skończył. Technicznie się bardzo poprawiło- zwykłą kamienista droga szutrowa do samej miejscowości na dole – Vipavy. 48 km… długi odcinek, bo między punktami aż 16 km. To sporo. Kolejny na 61 – przepak. Jednak zanim tam dotarłem znowu wspinaczka ze 100 na 855..Szybko zeszło na szczęście i tu zaczęła się część taka widokowo- trawersowa. Takie widoki na całą dolinę i jakby ‘śnieżne kotły’ tylko kilka razy większe – te karkonoskie to takie maluchy..Przepak. Nie jest żle – nawet skarpety suche. Noga ok. Zupka, herbatka, jedzonko , przepakowanie i do przodu. 

Dwa wzniesienia przede mną – niestety we mgle.. buuu bo nie nie mam widoczków. Temperatura się już trochę podniosła, ale spodnie tylko podwinąłem. Nadal jeszcze było zagrożenia padjącego deszczu albo upału. Już sam nie wiem co gorsze. Zbieg.. spoko – byłem tu na małym przejściu. Część tej trasy już znałem a punkt odżywczy w starym klasztorze. Ale najlepsze – na punkcie naleśniki… Mniam mniam.. I teraz wiedziałem, że już tylko w dół a potem najgorsza dla mnie część – bieganie po płaskim..dosłownie – tak mi się to dłużyło i dłużyło. Teraz widzałem te wszystkie masywy gór po drugiej stronie doliny – piękne. Ostatnie 3 km – ech.. żeby zdążyć przed 18 h! Udaje się 17h i 59 min.. 

Bieg bardzo fajny. Dobrze zorganizowany, dobrze oznakowany. Nie ma tłumów. Na punktach wszystko, co potrzebne jest. Polecam, jeśli ktoś chce zwiedzić południową część Słowenii, zwłaszcza, że jest do dobra baza nie tylko do wyjść w góry ale też i do Triestu, Kopru, Piranu czy Gotta Gigante!!



  




Pozdrawiam Was



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Do biegów ultra ( po górach ) NIE trzeba ‘biegać’

100 mil to jednak spory dystans..jak to było w Słowenii